Żyletkarze

Kiedy miałam 10 lat miejscowość, w której spędziłam większość dzieciństwa, nawiedził duch seryjnego mordercy. Przypuszczam, że miało to związek z napływającymi informacjami z zagranicznej prasy jak i wydarzeniami z przełomu wieków (choćby Skorpion z Pomorza). W każdym domu kolorowy telewizor (większy lub mniejszy) informował o tym w jak bardzo zdegenerowanej społeczności żyjemy. Są wśród nas dzicy ludzie, ludzie-zwierzęta, skłonni mordować dla zabawy,
i oczywiście zboczeńcy. Zboczeniec był wówczas dla mnie określeniem wieloznacznym.
Nie rozumiałam go za dobrze, gdyż miałam okazję słyszeć je w bardzo różnych kontekstach.
Nie rozumiałam dlaczego np. o politykach mówi się, że są zboczeńcami. Przewidywałam najgorsze. Nie wychowywałam się w idyllicznym świecie, ale w takim, w którym jest coś pod spodem - coś złego. Centrum takich małych miejscowości oscyluje wokół Kościoła, Sklepu i Szkoły (KSS). Przynajmniej wtedy, gdy ma się dziesięć lat. Domki o wyglądzie tekturowych makiet zdają się nie zapowiadać najgorszego, ale Diabeł może się przecież czaić wszędzie. To sklep, a w zasadzie jego zaplecze, zostało w tym czasie określone przeze mnie jako epicentrum zła. Tam wśród składowanych kartonów spoczywały bestie. Dojeżdżały tam rowerami albo przyłaziły chwiejno, by cały dzień, w pełnym słońcu, pić piwo i Knuć Koszmary (KK).

KSS i KK.

Ja lubiłam się snuć, od zawsze. Centrum nie przykuwało mojej szczególnej uwagi, ta skierowana była raczej na peryferia i granice. Mama ostrzegała mnie, że jeśli będę tak wędrować sama to znajdzie mnie jakiś dziad i potnie żyletką. Brzmi niedorzecznie, ale ja naprawdę wyobrażałam sobie sceny krojenia ciał, gdzieś na tych zapleczach małych sklepików. Żyletkarze.

Żyletkarzom przyglądałam się z uczuciem wstrętu i fascynacji. Nieraz w czasie samotnych wędrówek odnajdywałam znaki ich obecności, tj. plastikowe butelki po bardzo tanich trunkach, łuski słonecznika
i gazetki porno. Serce zaczynało mi wtedy bić szybciej. Rozglądałam się nerwowo. Natura żyletkarza jest taka, że gdy poszukuje azylu, by usiąść gdzieś na chwilkę, najczęściej wybiera miejsca jakby zapadłe - takie doły i osłonięte przestrzenie. W takich zapadniach odnajdywałam te fanty i to dodatkowo wzmagało mój strach. Odnosiłam szczególne wrażenia. Raz - zupełnie irracjonalne - zapadanie się ziemi; drugi - czyjąś obecność, bardzo konkretną. Obecność rozproszoną w powietrzu, znajdującą się dokładnie wszędzie dokoła. Te wrażenia miały miejsce tylko wtedy, gdy byłam sama. Natomiast, gdy zdarzało mi się natknąć na podobne kryjówki w czyimś towarzystwie, bez skrępowania dokonywałam oględzin miejsca.

Mniej więcej w tym czasie po raz pierwszy zobaczyłam filmową adaptację powieści Imię róży. Jest to dla mnie specjalny obraz kultury. Nie wiedziałam o czym jest. Najlepiej zapamiętałam scenę seksu, która wtedy sprawiła, że zaczęłam utożsamiać pewne napięcia ze swoim, od tamtej chwili, rozbudzonym (może właśnie bardziej rozpoznanym) popędem seksualnym. W jakiś sposób zrozumiałam jednak, że ma ścisły związek z KSS i KK, chociaż gubiłam się w zawiłej fabule
i niuansach zagadek. To odkrycie sprawiło, że zaczęłam odczuwać wstyd za każdym razem, gdy kierowałam wzrok w stronę zaplecza sklepowego. Zdawało mi się, że jest jakaś pierwotna wola, która sprawia, że ci ludzie wiedzą o moim odkryciu. Żyletkarze śmieją się, a ja czuję już nie fascynację, a coś na kształt pożądania. Minie kilka lat zanim szkoła dobrze wpoi mi pozytywistyczny punkt widzenia. Ludzie strąceni, wyjęci ze społeczeństwa. Lecz zanim nauczę się konwencjonalnego współczucia, zostaję z tym obrazkiem. Bezmyślnej bestii, która pragnie i która zna moją tajemnicę.

Kolejno wydarza się coś innego. Miejscowość podzielona jest na dwie strefy: biedną i bogatą. Dziady oczywiście wywlekają się z części biednej, którą tutaj nazwę Zieloną. Biała strefa mieści SS, a K znajduje się po Zielonej Stronie, także obie przenikają się. Pewnego dnia w drodze do S (Szkoły) odnajduję martwego kotka. I jest to bardzo osobliwe znalezisko, gdyż ten ma wywleczone gałki oczne
i urwany ogon. S (Szkoła) znajduje się bardzo blisko S (Sklepu). Na dniach dochodzi mnie plotka, jakoby dwie dziewczynki, dla zabawy, w taki sposób zdekompletowały zwierzątko. Bardzo dobrze wiem, o których dziewczynkach mowa. To również te, o których krążyła legenda o glizdach we włosach. Próbuję odtworzyć sobie w głowie przebieg takiej operacji. Tak to wtedy rozumiem. Siostry
z Zielonej zaskakują mnie jeszcze bardziej, gdy tak po prostu, bez skrępowania przypisują sobie ten czyn. Pierwszy raz spotykam się z tak jasną demonstracją siły, komunikatem - nie podchodź, gryzę.
Z biegiem lat nauczę się, żyjąc w społeczeństwie, że nie była to demonstracja siły, a bezsilności. Przewrotny humanitaryzm. W rzeczywistości wykształca się w mojej główce orwellowskie dwójmyślenie. Coś o czym później będę się uczyć w kategorii serca i rozumu, chociaż to nie najszczęśliwszy podział.











Komentarze

Popularne posty