Salon nie świadczy usług seksualnych; ten kociak nie pójdzie z tobą do domu

      

     -Namaluję wasze koty, psy, dzieci, chłopów, baby, co chcecie. Namaluję nawet JPII jak będziecie chcieli. Bardzo potrzebuję teraz pieniędzy, od dwóch miesięcy szukam pracy...

Na hasło JPII machają ręką, ale ogólnie widzę, że są zainteresowani. Mówię to w czasie przerwy, którą większość grupy traktuje jako przerwę na papierosa. 

    -Wiecie jaki jest szczyt rozwoju osobistego alkoholika? - rzuca Maratończyk (19 lat abstynencji).

    -Rzucenie palenia - odpowiada sam sobie, trzymając jedną ręką drzwi do ośrodka, gdy już wracamy na drugą część sesji. 

Maratończyk nie pali, ale i tak wychodzi z nami na przerwie, nawet, gdy skład towarzystwa jest taki, że ktoś jednak zostaje na sali. 

Marznę, dokańczając fajkę, i zastanawiam się na ile podany przeze mnie okres czasu poszukiwania pracy jest zgodny ze stanem faktycznym. Dwa miesiące? Naprawdę zaczęło się sypać, gdy w czerwcu przestałam dostawać stypendium, ale jakoś mnie to obeszło, bo przez kolejne miesiące (te ciepłe i tańsze) pisałam wnioski o zapomogę z NCK. Gdy przekroczyłam limit, dalej się nie martwiłam. Sprzedam obrazy, są dobre i pójdą za ceny poniżej swojej wartości, ale to nieistotne, bo bardziej potrzebne są mi w tym czasie pieniądze niż płótna za szafą. Ale te nie sprzedały się. Może chodzi o to by namalować nowe? Aby być malarzem trzeba malować, więc zaczynam malować. U mnie to proces przebiegający w trybie szajby, więc pojawia się duża ilość papierosów i zarwane nowe. Frustruje mnie moja nieudolność, więc wiele z tych gniotów wciskam po nocach do kontenera pod familokiem. Zrywam płótna, a zostawiam krosna, albo w ogóle się nie pierdolę i nabijam jedno na drugie. Czasami O. mówi mi, że coś jest ładne i dobre, a następnego dnia już tego nie ma. Nie pyta nawet, co się z tym dzieje. W czasie pracy myślę, że maluję jak Vincent, w tym sensie, że z rozmachem, to znaczy grubo. Zakupiłam dużo drogich tub, gdy jeszcze miałam pieniądze, ale te szybko się kończą, bo w kółko przemalowuję obraz na obrazie. Maluję jak zwykle, gęsto i impulsywnie. Farbę mieszam z gliną, którą wykopuję z miejsca, które nazywam Płaskowyżem. To jakieś dwa kilometry od miejsca, gdzie mieszkam. Nie jestem sama w tym rejonie, bo to też miejsce wypalaczy kabli i wydobywaczy z bieda szybów. Niewielkie ilości zabieram ze sobą w pudełkach po lodach. Bardzo dbam o przyczepność. Testuję ją rzucając obrazem, trzęsąc nim na boki, stukając w niego badylem, skrobiąc widelcem. Mam wiele metod. Taki obraz finalnie jest ciężki i toporny. Zupełnie już zrezygnowałam ze swojego wcześniejszego zamiłowania do refleksów i detali na rzecz bardzo prostych i konkretnych form i mocnych gestów. Mam trochę pędzli, ale używam ich raczej tylko na początku pracy, przeważnie do mieszania farb w słoikach. Później to już tylko szmata, łapa i kartony. Kartony jako szpachelki. Ślad pędzla od dawna zaczął mnie irytować, wydaje mi się cholernie pretensjonalny, więc robię wszystko, aby go zgubić. Czasami zaczynam malować i już od razu po układzie widzę, że skala powinna być znacznie większa, ale ja mam to, co mam i pracuję na tym, co jest. Poprosiłam Paraartystycznego, żeby oddał mi swoje farby, krosna i płótna, co uczynił bez żadnych wymówek. Myślę, że w tym aspekcie idealnie się dogadujemy, to znaczy, jeśli ktoś ma coś czego nie używa, to jego powinnością jest oddać to osobie, która o to prosi. Zawsze działało to u nas w obie strony i to chyba najprostsza definicja współpracy, bo może to dotyczyć bardzo wielu rzeczy i zasadniczo nie tylko rzeczy, ale i wartości intelektualnych, jak np. koncepcji. Torba z farbami od Paraartystycznego przedstawia ten sam sposób chaotycznego obchodzenia się z materiałami, jak w moim przypadku. Oglądam tuby, których zawartości nie da się określić przed rozcięciem nich, gdyż są tak brudne i przypominam sobie jak malowaliśmy wspólnie jeszcze na Akademii. Pomyślałam, że mieliśmy na siebie olbrzymi wpływ. Nic mnie tak nie irytowało, jak jego komentarze pod adresem moich płócien i chyba z wzajemnością. Na niektórych motywująco działają pochwały, na innych wkurw. To również ten czas w moim życiu, który najobszerniej przedstawiam w ramach sesji terapeutycznych, bo pod kątem mojego uzależnienia, właśnie wtedy najwięcej się działo. Teraz nie wyobrażam sobie pracy pod wpływem alkoholu.  Tak, stało się, zostałam trzeźwą malarką, ale moja tematyka nie bardzo się przez to zmieniła. Właśnie, tematyka. Oczywiście, często fantazjuję o tym czym to nie mogłabym się zając w najbliższym czasie, ale moja tematyka wżarła się we mnie nieodwracalnie. Kolejne płótna również się nie sprzedają, chociaż wożę je pociągiem do domów aukcyjnych. Zawożę i odwożę. 

Tematyka dopada znienacka i testuje mnie na różne sposoby pod kątem czegoś, co można by było nazwać człowieczeństwem, ale ja nigdy bym tak tego nie nazwała, bo brzmi to niepotrzebnie pompatycznie. Mój Żołnierz zaprosił mnie do kina, Dostał premię za długą służbę na granicy polsko-białoruskiej i zaczął ją rozbijać na przepustce, więc był seans, duży popcorn, a potem kawa. To przyjemności, na które raczej nie przeznaczyłabym swojego braku pieniędzy, ale mój Żołnierz lubi spędzać wolne w wielkopański sposób. Żartuję, że na następnej przepustce zrobi sobie cycki. To przyjemnie spędzony czas przeplatany opowieściami strasznej treści, ale te spotkania takie właśnie są. W służbach jeśli coś jest tajne, to wie o tym każdy członek rodziny, przyjaciel i najdalszy znajomy. Im bardziej tajne, tym więcej osób wie. Odprowadzam go na autobus, jeszcze nie taksówkę, może to kwestia czasu, po czym sama kieruję się na tramwaj. Katowice w sobotni, grudniowy wieczór przypominają wizję wariata, bo jest i głośny, świecący jarmark świąteczny, i rzygający do kosza menele. Foodtrucki i stragany tworzą labirynt zapchany ludźmi opatulonymi w grube kurtki puchowe, więc przeciskam się przez nich jak przez tunel z waty. Ślizgam się na resztkach jedzenia i lodzie. Mam szczęście, bo mój tramwaj jest za osiem minut, a o tej porze często występuje dziura komunikacyjna w kierunku Siemianowic. Nagle dochodzi mnie głośne miauczenie, które po chwili przeradza się w płacz noworodka. Nie wiem dlaczego, ale bardzo bawią mnie płaczące dzieci, więc uśmiecham się pod nosem. Dziecko ryczy coraz głośniej, więc zaczynam się nerwowo rozglądać. Głos dochodzi w naprzeciwka. Na ławce siedzi postać bez głowy i kwili. Kark złamany tak, że głowa schowała się w kurtce. Kwili i kołysze się w tył i w przód. Rozglądam się wśród stojących obok mnie ludzi czy też to dostrzegają, czy nie jest to halucynacja. Spotykam się wzrokiem z mężczyzną, który jest tak zdezorientowany jak ja. Postać bez głowy z tył i przód, kwili, i nagle w bok, leży. 

    -Pan idzie ze mną - rzucam do mężczyzny i chwytam go za ramię. 

Bez oporu idzie za mną w kierunku, jak się okazuje, kobiety. Mężczyzna mówi, że zaraz ma tramwaj. Odpowiadam mu, że czekam na ten sam. Łapiemy babę i próbujemy ją postawić, ale w tym momencie zaczyna się rzucać na wszystkie strony. Czuć duże stężenie alkoholu. Atak padaczki alkoholowej. Trzymam ją za głowę, mężczyzna próbuje przytrzymać resztę ciała. Słyszę mocne kroki w oddali, ktoś biegnie.

    -Szeregowy bytomskiej dywizji rakietowej! - meldują się energiczne kroki.

    -Melduję atak padaczki!

   Inny głos, kobiecy, mówi mi, żeby trzymać tylko głowę. Mężczyzna, którego przyciągnęłam dzwoni na pogotowie. 

    -Ani słowa o alkoholu - mówię mu - bo nie przyjadą, a ona zejdzie.

Czołgista zastępuje mnie, a ciało wędruje dokoła jak wskazówki zegara. Trwa to kilka minut, a potem uspokaja się. Zaczyna płakać i dalej kwilić. Próbujemy nawiązać z nią kontakt, ale ona jest po innej stronie. Głaszczę ją po głowie. Kobiecy głos za mną mówi, że ją zna. Mówi, że dawno już tak źle z nią nie było. Przyjeżdża pogotowie i bez problemu zabierają naszą kotkę. Pracują w rękawiczkach. Kobieta, która stała za mną jest roztrzęsiona. 

    -Jak się pani czuje? - pytam.

    -Znam te kobietę, dawno już tak nie było. Tydzień temu widziałyśmy się u sióstr. Wie, pani, ja pomagam, bo tez mam ten problem.

Odruchowo mierzę ją wzrokiem.

    -To tak jak ja - odpowiadam i odprowadzam ją na autobus. 

Kiedy wszyscy zostają odprowadzeni, zostaję sama pod Hotelem Katowice. Myślę o tym, że to też mogę być ja. Zawsze jeszcze mogę. 

Dalej biedna, dalej bezrobotna. 

    -Dzień dobry, MK z tej strony, oddzwaniam. 

    -Dzień dobry, składała u nas pani aplikację na stanowisko pokojówki i.. hihi.. oglądam pani CV..hihi.. i...hihihaha..

    -Dlaczego się pani śmieje?

    -Oglądam pani CV i zastanawiam się czy naprawdę chce pani u nas pracować na tym stanowisku? 

Innym razem są to ZZ (Złote zegarki), czyli biura pełne Wilków z Wall Street. Prawdziwa rozmowa kwalifikacyjna na żywo. Rekruter, ubrany w bardzo dopasowane dżinsy i szarą marynarkę zadaje podchwytliwe pytania. Złoto-czarny zegarek błyszczy na jego nadgarstku, jest wielki i zupełnie pochłania moja uwagę. Wiem, że tam jest tylko jedna dobra odpowiedź, ale ja niestety jej nie znam, a nawet jeśli się jej domyślam, to nie przejdzie mi ona przez gardło. Mimo wszystko umawiamy się na dzień próbny i kto wie, może i ja zostanę rekinem biznesu. 

Tego dnia wpadam w panikę, zupełnie nie mam co ubrać, aby wyglądać chociaż w połowie tak, jak wygląda się w takim biurze. Z butów na obcasie mam tylko te do pole dance, ale O. przekonuje mnie długo, że mogę iść w swoich znoszonych tenisówkach, więc wreszcie idę. Spóźniona.

    -Dzień dobry, miała być pani na godzinę 8.

    -Dzień dobry, źle się zrozumieliśmy. Nie byłam pewna czy usłyszałam 8 czy 9,więc postanowiłam przyjść w połowie. 

Rekruter śmieje się, ale już widzę, że nic z tego nie będzie. Konkretnie ściska moją dłoń i mówi, że będziemy w kontakcie. 

W kontakcie.

Przełomem był telefon, który wykonałam w sprawie pracy od zaraz w studiu masażu tajskiego. 

    -Dzień dobry. Dzwonię w sprawie ogłoszenia o pracę na stanowisku masażystki bez doświadczenia.

    -Dzień dobry, u nas tylko body to body. Dalej jest pani zainteresowana?

Nie zrozumiałam.

    -Słucham? Czy może pani powtórzyć? Na czym polega praca? 

    -Body to body i oszczędźmy sobie marnowania czasu jeśli to pani nie odpowiada- odpowiada zirytowany głos.

    -Ha ha, wie pani, czemu nie? Jestem otwarta na różne propozycje. Czy są jakieś szkolenia? Szczerze mówiąc, nie mam w tym temacie żadnego doświadczenia, ale nie mam oporów w kwestii pracy z ciałem. Nie jestem uprzedzona, tylko muszę to przemyśleć.

    -Cieszę się, więc jak pani przemyśli, to proszę zadzwonić wtedy i umówić się na spotkanie. Pierwszy dzień jest pokazowy, a potem zaczyna pani pracę. 

    -Rozumiem. 

Rozumiem. Kończę rozmowę i postanawiam wygoglować sobie to studio, o bardzo poetyckiej nazwie, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Nie ma z tym problemu, strona jest. Taka strona mogłaby powstać dziesięć lat temu. Jest niezwykle mało intuicyjna, a w tle leci muzyka, która niewiele wspólnego ma z relaksem. Przeglądam ofertę. 

Masaż TAO to jeden z najintymniejszych masaży z nutką erotyzmu. Masażystka swoim nagim ciałem zatańczy na Twoim ciele... ociera się piersiami, pośladkami drażniąc wszystkie wrażliwe sfery...

To interesujące, czytam dalej. 

Masaż polega na masowaniu całego ciała wraz miejscami intymnymi aż do pełnej satysfakcji. .. masażystki wykonują go tak erotycznie, że masz to jak w banku!!!
Atrakcją tego masażu jest to, że jest robiony ciałem masażystki. Oznacza to, że wykonywany jest totalnie bez ubrania, co uatrakcyjnia całość. Masaż wykonywany jest na macie. Jest jedyny i opracowany w taki sposób, że każdy Pan odleci. Ciało masażystki masuje wszystkie części ciała w sposób namiętny i zmysłowy. Masażystka ociera się o całe ciało . Masuje również pośladkami siadając na Twojej klatce piersiowej... Można ją przy tym dotykać ... na koniec ( w niektórych opcjach ) czeka wspólna kąpiel pod prysznicem...

Generalnie opisy charakteryzują się dużą znajomością branży erotycznej. Jest i galeria, w której można obejrzeć zdjęcia masażystek, oczywiście bez twarzy. Masażystka Kasia ma niesamowity temperament, czytam. Inna ma to coś. Zastanawiam się czy to legalne, ale to nie moja sprawa. Całość traktuję jako ciekawą przygodę researchową. Są i masaże dla par, ale para, jak się okazuje, oznacza dwóch panów i wcale nie jest to ukłon w stronę homoseksualnej klienteli. Masażystki doprowadzą cię nie tylko do finału, ale również przeprowadzą z tobą sesję terapeutyczną, porozmawiają o twoich bolączkach życia. Odblokują twoje czakry, wymasują prostatę, a na koniec będziesz mógł pójść z nimi pod prysznic. Cennik operuje w przedziałach czasowych. Wielkimi czerwonymi literami jest napisane tak:

Salon nie świadczy usług seksualnych ! ! ! 

Choć zasadniczo są tam opisane wszelkie możliwe praktyki seksualne z wyjątkiem włożenia. 

Cóż, dalej biedna, dalej bezrobotna, chociaż umiem wyobrazić sobie hipotetyczny salon relaksu i kontaktu cielesnego, którego profil odpowiadałby mojej wrażliwości na drugiego człowieka. Pokazałam te stronę O. i Paraartystycznemu i długo o tym rozmawialiśmy. 

Można dotykać masażystkę i również pomasować masażystkę ! ! ! 

Jak w papugarni albo w Muzeum Żywych Okazów (MŻO). No właśnie, Muzeum Żywych. Wracam pamięcią jakieś sześć lat wstecz, co nie jest dla mnie wielkim problemem, bo uczestnictwo w terapii bardzo dobrze przystosowało mnie to takich wycieczek. Upalny czerwcowy dzień w Krakowie na ul. Floriańskiej obfituje w wiele dziwnych atrakcji. Ulica pełna jest naganiaczy różnego typu. Jestem w swojej dorywczej pracy w szalonym biznesie D.; przechadzam się, namawiając ludzi by skorzystali z atrakcji Muzeum Żywych. Krzyżuję się z mimami, ulicznymi muzykami i dziewczynami nagabującymi panów, by wstąpili do popularnego wówczas klubu Cocomo. D. jest wizjonerem rozrywki pochodzenia ukraińskiego. Na piętrze kamienicy mieści się MŻO. Panuje tu wysoka temperatura i wysoka wilgotność powietrza. Rzadkie gatunki owadów i roślin rozpływają się w gablotach. Czuć zapach fermentacji. To owoce, którymi żywią się barwne, delikatne motyle. Owoce, do których przylepiają się ich skrzydełka. Ta umieralnia żywych okazów przystrojona jest masą sztucznych roślin. Na suficie zawieszone są papierowe motylki, podłoga zaś wyścielana jest sztuczną trawą, w tle leci podkład muzyczny wzbogacony elementami odgłosów z, jak przypuszczam, dżungli. Ja, mogli, siedzę tam po kilku godzinach dreptania po Starówce w te i na zad z ulotkami, i jestem przewodnikiem tego cyrku. Z nieukrywaną żenadą pokazuję gościom MŻO plastikową bryłę w gablocie, którą D. każe mi przedstawiać jako bursztyn. Goście robią sobie zdjęcia z okazami, które wybieram dla nich z terrarium. Staram się sięgać po te żywe egzemplarze, ale nie zawsze mi się to udaje. Nic o nich nie wiem, więc wszystko wymyślam. Tu, proszę państwa, znajduje się Akutas Atlas, największa ćma na świecie

Komentarze

  1. Motyw rozmowy o pracę jest chyba niewyczerpany, a pani perypetie są dowodem, że nie wszyscy mogą/ muszą wstrzelić się w lukę funkcjonowania w społeczeństwie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Idź dalej w pisanie, świetnie Ci to wychodzi. Nieraz wracałem do "Huśtawki Ewy", chętnie przeczytałbym całość.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty