Pies, który zjada szmaty i inne fantazje



Kiedy O. budzi się przy mnie, najczęściej pyta o to, co mi się śniło. On wstaje pierwszy, bo jego tryb dobowy jest raczej unormowany. Robi mi kawę, i to jest ciekawe, bo praktycznie każdy, z kim kiedykolwiek miałam okazję razem wstawać, robił mi kawę. Nie mam tu na myśli tylko romantycznych relacji, ale generalnie wszystkie. Rodzinne, przyjacielskie, przypadkowe. Jest coś takiego we mnie, że każdy wie, że jej potrzebuję. Bez pytań, po prostu. Może to, że na ogół wstaję niechętnie, bez entuzjazmu. Budzę się, ale zamykam jeszcze wiele razy powieki w nadziei, że sen wróci. Moim przewlekłym zaburzeniom snu często towarzyszą bardzo realne i wielowątkowe sny. Od kiedy uczęszczam na terapię dla osób uzależnionych, dla których tego typu zaburzenia są chlebem powszednim, rozumiem, że te sny nie są niczym nadzwyczajnym. Znam to tylko od strony terapii uzależnień, ale odczuwanie zapachów i smaków w trakcie snu jest faktem, który zawsze skłania mnie do wiary w życie wewnętrzne. Pragnienia, które realizują się bezwiednie od naszej woli i pomysłów. Zawsze mam problem z opisywaniem swoich snów, choćby dlatego, że nie do końca potrafię przedstawić ich klimat. Słowa i opisywanie kolejno czynności strasznie je spłaszczają, ale spróbuję, bo ostatnio przyśniło mi się coś, co szczególnie pobudziło mnie artystycznie (produkcyjnie). 

Dzielnica przypomina wiele miejsc równocześnie. Są tam opuszczone domy, ale panuje jakiś bliżej nieokreślony zgiełk. Ludzie przemieszczają się i nikt nie zostaje w tym miejscu na dłużej. Podróżuję z moim synem i znajduję takie puste miejsce, które wydaje się takim, jakby ktoś opuścił je dosłownie przed chwilą. Urządzamy się tam, chociaż drzwi wejściowe nie domykają się i co jakiś czas ktoś ciekawski do nas zagląda. Nie przeszkadza mi to. Oglądam stan mieszkania. Jest w nim dużo rzeczy poustawianych na sklepowych regałach. Dużo sprzętu sportowego i przedmiotów użytku domowego. Różne szmatki, maty, szczotki. Wszystko podnoszę, oglądam i odkładam na miejsce. Jeden pokój jest zupełnie pusty i taki, jakby był elementem zupełnie innej architektury. Przypuszczam, że to miejsce było zalane wodą, strop jest niepewny, podłoga krzywa. Zamykam je i zapominam o jego istnieniu. Wychodzę z Oskarem na ulicę i spotykamy dużego, bezpańskiego psa. Gdzieś z tyłu głowy mam to, że przecież mamy już dwa psy (w świecie poza snem), ale ten bardzo chętnie podąża za nami z powrotem do mieszkania. Wewnątrz jego usposobienie przechodzi zupełną przemianę. Staje się zachłanny i agresywny. Aby go udobruchać daję mu różne rzeczy do jedzenia. Przedmioty niejadalne. Częstuję go szmatami i szczotkami, a on wszystko chętnie zjada. Wyciągam z dużym wysiłkiem stalową balię do mycia z regału i wsadzam tam psa, a on rozpuszcza się. Woda jest żółta. Rozbieram się i wchodzę do tej wody. Kąpię się w psie. 

Opowiadam sen O., a on mówi, że to niezwykle plastyczne i wieloznaczeniowe, dlatego postanowiłam to narysować - w dużym skrócie. 

Od jakiegoś czasu szukam pracy. Może to nawet dobre miejsce by o tym napisać, gdyż wysyłając dziennie kosmiczną ilość ofert, na ogół nie dostaję żadnych odpowiedzi. Zastanawiam się co mogłabym robić zarobkowo. Myślę, że już od kilku lat jestem typem opowiadacza. Niewiele we mnie zostało z praktyka sztuki. Nie byłam szczególnie zdziwiona, gdy domy aukcyjne, do których wysyłałam swoje propozycje, odpowiadały, że nie bardzo opłaca im się wprowadzać w tej chwili moje rzeczy w obieg. Te szanowne odpowiedzi na szanowne zapytania właściwie na powrót wprawiły mnie w malarski nastrój. Będąc na doktoracie przy każdej kolejnej biedzie, co jakieś pół roku chwytałam za pędzel z takim poczuciem zniechęcenia, jakie może towarzyszyć komuś kto musi iść do nudnej, niesatysfakcjonującej i niskopłatnej pracy. Z takim głupim namysłem: żeby trochę było po mojemu, a trochę tak żeby się sprzedało. Wiecie ile takich gniotów malarskich wciskałam później wściekła w nocy do kontenera na śmieci pod domem? Nie było mi szkoda materiału ani czasu. Musiały zniknąć z zasięgu mojego wzroku. Nie wystarczało nawet schowanie ich w niedostępnym miejscu. Nic nie dało wciskanie je za meble. Musiały się stracić, najlepiej w sortowni odpadów. Od wielu lat fantazjuję o takiej maszynie, do której można by było wrzucić dowolny obiekt artystyczny, a ona przemieliłaby go na drobny piaseczek. Bez względu na to z czego byłby wykonany. Wielokrotnie poruszałam ten temat z Para-artystycznym i on również podzielał tę fantazję. 

Tymczasem Para-artystyczny walczy z materią i niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Walka rozgrywa się przede wszystkim na płaszczyźnie telekomunikacji. Rozmowy z administratorami budynku, energetyką. Fala upałów na ogół spędza mu sen z powiek i wprowadza w stan czuwania i grozy. Groza natomiast jest związana z nieoczekiwanymi przerwami dostaw energii elektrycznej w pewnej pracowni w Chorzowie. Kolekcja ciał zwierzęcych jest przetrzymywana w wielkich zamrażarkach spożywczych, które nieustannie buczą, ale w każdej chwili mogą przestać. Gdy milkną, długo nie zmienia się nic. Potem zmienia się aura, a ostatecznie zawartość zaczyna się przelewać. Trupia zupa zalewa posadzkę, ale nikt o tym nie wie. Potrzeba czasu, aby zapach zaczął wydostawać się na zewnątrz. Słodki zapach, który niepokoi. 

Moja walka z materią również trwa. Wszystkie bitwy malarskie rozgrywają się w kuchni. Na swoje nieszczęście dysponuję jeszcze kilkoma swoimi starymi obrazami, które za każdym razem próbuję przemianować na coś zupełnie innego. Czasami to się udaje, a czasami ląduje sami wiecie gdzie. Prawdziwą batalię wciąż odkładam na później. Mam na myśli swoje obiekty. Gdy wprowadziłam się do Siemianowic cztery lata temu, zaczęłam robić takie wielkie gnioty z mebli i mokrego papieru zmieszanego z farbą. One urosły z tym czasem do takich rozmiarów, że zaczęły drażnić mnie w mieszkaniu, więc zdecydowałam się je znieść (co było trudne, ale wciąż możliwe) do piwnicy. Piwnica jest u mnie takim miejscem zapomnienia. Myślę, że tak samo jak u Para-artystycznego jego pracownia. Zamykam tam przedmioty, które mają potencjał, aby ostatecznie go straciły. Co jakiś czas schodzę do piwnicy i patrzę. Białe wcześniej bryły pokryły się czarną pleśnią. Moje obiekty z cukru ślizgają się w palcach. Z kątów wychodzą pająki nieprawdopodobnych rozmiarów. Chcą mi dać do zrozumienia, że to wcale nie jest moje miejsce. 

Pozostaje jeszcze patrolowanie. Myślę, że nikt nie zna lepiej terenów poprzemysłowych mieszczących się na granicy Siemianowic i Wełnowca niż ja. Naprawdę, znam tam każdy śmieć. Dzikie wysypiska śmieci, kilka wciąż czynnych zakładów, żwirownia, Hałda Wełnowiecka, teren byłej Huty Laura, teren byłej Huty Helena, ogródki działkowe, rzędy garaży, meliny, bazy, kilometry rur ciepłowniczych, teren otaczający Elektrociepłownię w Katowicach. Dzicy ludzie i dzikie zwierzęta. Coraz rzadziej zabieram ze sobą aparat, coraz więcej po prostu siedzę i oglądam. Patrolowanie jest moją stałą pracą i chociaż napisałam przed chwilą, że znam każdy śmieć, to i tak zawsze znajdę coś nowego. Te miejsca ulegają stałej przemianie. Niemal codziennie są inne. Najbardziej zadziwiającym zjawiskiem jest odrastanie flory. Gdy pierwszy raz w 2019 roku zarejestrowałam jak wszystkie piękne, młode akacje, brzozy, olbrzymie rdestowce i trawy zostały skoszone jesienią do zera poczułam niepokój. Ktoś kontroluje dzicz. Ale ona za każdym razem w maju odrastała z tą samą dostojnością, w wielu nieznanych mi gatunkach i odmianach. Hałdy żużlu porastają po zimie mchami i różnymi kosmicznymi skalniakami. Zona żyje, chociaż jest przyciszana. Jednym z moich niezrealizowanych, dużych projektów jest próba przedstawienia tych przemian. Naprawdę można nagrać tam sceny do apokalipsy. Zimą płonące hałdy dymią, sarny i zające chowają się w stosach śmieci. Myślę, że cały teren jest skażony, ale natura sobie z tym radzi. To najbardziej inspirujące miejsce jakie znam, a z drugiej strony myślę, że znalazłabym sobie takie wszędzie. 

Piszę teraz więcej niż kiedykolwiek, czego może nie widać na tym blogu, ale pracy mam od cholery. Praca terapeutyczna, w tej chwili priorytetowa, przeplata mi się z pracą nad doktoratem, który właściwie jest jedną, długą opowieścią. Piszę szanowne prośby, propozycje współpracy, projekty, listy motywacyjne, podania o pracę. Pisanie, patrolowanie, sny, malowanie i przegląd wiadomości. Słucham radia i oglądam propagandę. O. czasami pyta czy nie boję się tego oglądać, że niby miałabym tym nasiąknąć. A tymczasem jednym z głównych wątków bieżących faktów jest to, że stara baba ukradła trzy serki topione. Dlaczego miałabym się bać? 




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty