Seryjni pasywiści

Seryjny pasywizm jest zbrodnią, która wzbudza moje największe oburzenie, a z drugiej strony to właśnie z nią identyfikuję się w wielu codziennych sytuacjach. 

Jak na tę porę roku jest ciepło. Wybieram się z sukami do parku miejskiego. Około piętnastej godziny światło nie jest jeszcze różowe, ale nie jest już tak mocne jak w pierwszej połowie dnia. Dobieramy się do parku od strony szpitala, w pobliżu którego znajduje się plac zabaw. Dzieci bawią się i piszczą, a opiekunowie spoczywają na ławkach. Z daleka widzę parę, która zbliża się do nas zygzakami. Kobieta i mężczyzna. Ubrani w zimowe kurtki i czapki. Mężczyzna pruje naprzód, a kobieta z trudem go dogania. On trzyma w ręku piwo. Komunikują się między sobą, ale są zbyt daleko, żebym mogła usłyszeć konkretne słowa. Mam też wątpliwości co do tego czy to tylko kwestia dystansu. Kobieta zatrzymuje się i zsuwa spodnie, pochyla do przodu i zaczyna defekować. Mężczyzna obraca się i prycha, trochę jakby się śpieszył, a jego pies właśnie zaczął srać w najmniej pożądanym miejscu. Ale to nie pies, ani nawet nie suka. Siada na pobliskiej ławce i patrzy, pije piwo. Ona defekuje długo, w jednostajnej i dość nietypowej pozycji. Ja również się zatrzymuję, obserwuję z bezpiecznej odległości. Przechodzi mi przez myśl, że w zasadzie to bardzo ciekawie wygląda, a ja  mam przy sobie aparat. Nic nie robię, ale nie dlatego, że się waham. Postanawiam utrwalić sobie ten obrazek i później narysować. Nie czuję ani oburzenia, ani obrzydzenia. Mam się z tą sytuacją zupełnie normalnie. Jedna z moich suk  kuca i zaczyna srać. 

    -Oburzenie jest puste - mówi mi Paraartystyczny, gdy gadamy przez telefon -  dużo emocji, z których nic ostatecznie nie wynika.

Zgadzam się z nim. Gdybym lubiła koszulki z napisami sprawiłabym sobie właśnie z takim: oburzenie jest puste. Co do koszulek, to właśnie jestem w fazie poszukiwawczej. We wtorki w lumpeksie, który lubię jest promocja: sztuka za dwa złote, dlatego wybieram się tam i bardzo długo przekładam wieszaki w poszukiwaniu nowego stylu. Teraz to są crop topy, wycięte sweterki, włóczkowe pajęczyny. Przestałam nosić bezrękawniki i koszulki na ramiączkach, które tak bardzo lubiłam, ale po ponad roku uprawiania pole dancu moja sylwetka się zmieniła i nie czuję się w nich już dobrze. Sama zadaję sobie pytanie co chcę osiągnąć maskując swoje mięśnie za koronkowymi szmatkami. Minęło już sporo czasu od mojej wystawy pt. Be a Lady, w której występowałam w roli artystki igrającej z konwencjonalnym postrzeganiem kobiecości i męskości, a ja zdaję się stale wracać do tego samego punktu, w którym odczuwam brak akceptacji wobec swojego ciała. Nie jest to stan ciągły, a raczej coś w rodzaju okazjonalnej chandry; nie jest tak jakbym chciała. Czym innym jestem w galerii sztuki, a czym innym w lumpeksie, chociaż i tam ludzie rozpoznają we mnie artystkę-animatorkę. Działam jak magnez. Podchodzi do mnie starsza kobieta i przytrzymując brodą wieszak z ubraniem, pyta: Jak mi w tym kolorku? Jak to jak? Jest wtorek, więc wygląda pani znakomicie. Czy to aby nie zbyt odważne dla mojego wieku? Albo: Zna pani angielski? Co tu jest napisane? Bo to dla wnuczki kupuję. Be a SLUT. Zastanawiam się co miałam w głowie jakieś kilkanaście lat temu, gdy nie miałam odwagi kupić sobie crop topu, a robię właśnie teraz, gdy mój brzuch pokrywają liczne rozstępy po ciąży. Rozstępy zmieniają kolory w zależności od kąta padania światła; raz są białe, raz trochę zielonkawe albo purpurowe. To trwałe blizny, które mienią się w słońcu. Nie jedyne, które zdobią moje ciało. Czasami oglądam zdjęcia ze swojego archiwum albo te, które zrobił mi Paraartystyczny i obserwuję zmiany w swoim wyglądzie. To nie jest tak, że pozwalam fotografować się nago, bo jestem w porządku ze swoim ciałem i nie odczuwam żadnego skrępowania. Pozwalam właśnie ze względu na te skrępowanie, ono jest pretekstem, ale nie jedynym. Gdyby tak było, mogłabym się wpisać w nurt autoterapeutycznej pracy nad swoim ciałem, a praktyki, którym się oddaję często są od niego bardzo oddalone. W obiektywie Paraartystycznego postać, w którą się wcielam nie posiada czegoś takiego jak wstyd. Siada okrakiem zupełnie tak, jakby aparat miał przemienić się we wziernik ginekologiczny i zatopić w miękkim, rozluźnionym ciele. Obrazki zbyt agresywne, by móc pokazać je w galerii lub opublikować na Instagramie. 

Wracając jednak do lumpeksu, to ten na przestrzeni lat zmieniał się razem ze mną. Pamiętam, jak byłam nastolatką i mama zabierała mnie na szmaty do pobliskiego miasteczka. Mama przyjaźniła się ze sprzedawczynią, którą teraz pewnie bym polubiła, ale w tamtym czasie trochę mnie przerażała. Sklepem był taki barak przy drodze, w którym można było kupić bardzo różne, używane przedmioty, nie tylko ubrania, ale i książki, płyty, kasety, zastawę stołową i inne gadżety domowe. Sprzedawczyni była dużą, ciepłą kobietą o jednej, bardzo charakterystycznej cesze, która na tamten czas w małym miasteczku czyniła z niej niemal cyrkową atrakcję. Jej twarz i szyja pokryte były czarną szczeciną. Zawsze dużo opowiadała o sobie, w swoich relacjach z mężczyznami, o relacji z chorą matką, którą się opiekowała. Ja chodziłam między wieszakami i słuchałam. Mówiła o filmach porno, które lecą w nocy w telewizji, że ich nie przełącza, chociaż siedzą razem z matka i oglądają. Wyobrażałam sobie jak siedzą w osobnych fotelach, niemal czułam te napięcie między nimi i słyszałam krępujące jęki. To był jej wyraz buntu, mówiła, że nie zmieni kanału, bo jest dorosła. Bawiło mnie to w tamtym czasie, ale też wprowadzało w stan zakłopotania. Bardzo dużo mówiła o seksie, ale nie w ramach własnego doświadczenia, tylko właśnie przez pryzmat oglądanych przez nią obrazów. O tym, że kobiety też mogą pragnąć, a nie tylko być obiektem pożądania. Niewiele z tego rozumiałam,  traktowałam to zarówno jako przejaw odwagi jak i dziwactwa. Wyszukiwała dla mnie czasem fikuśną bieliznę i kładła z niekrytą satysfakcją na starcie szmat, mówiąc, że na moje małe ciało to będzie bardzo dobre, że tylko teraz będę w tym dobrze wyglądać. Miałam jakieś czternaście lat i te rady odbierałam jako przestrogę. 

Siedziałyśmy tam z mamą zawsze bardzo długo i często byłyśmy jedynymi klientkami sklepu, więc Kobieta z brodą czasami jakby ze zmęczenia ilością towaru, dawała nam olbrzymie upusty jeśli tylko zdecydujemy się wziąć więcej. Brałyśmy. Lumpeks w tamtym czasie był zupełnie innym miejscem niż obecnie. Wstydem było chodzić w używanych rzeczach. Mi osobiście podobały się dziwne ubrania, które wybierałam sobie ze stert stojących w dużych koszach, ale też odczuwałam presję, gdy miałam je na sobie, gdyż moi rówieśnicy trwali w zmowie dżinsowych spodni z niskim stanem, sportowych butów i koszulek zakładanych na długi rękaw. Unifikacja. Jakby na przekór mojej wrodzonej skłonności do wyróżniania się w miejscu, w którym dorastałam panował mocny nacisk na jednakowość. Jednakowe stroje, jednakowe myśli, jednakowe działania, jednakowe cele. Wszystko jednakowe i odpowiednie dla danej grupy, a podział na nie rozumiał się jakby sam przez siebie, był niewypowiadanym kodem. Swoje dziwactwo praktykowałam i pielęgnowałam nosząc się w szmatach odstających od normy, ale w tym małym światku szeregowych domków były też mniej oczywiste metody odstępstwa od zaściankowej normalności. Jako dzieci straszeni byliśmy widmem zachodniego zboczenia jakim było "bezstresowe wychowanie", które miało być w skutkach czymś o wiele groźniejszym od krzyków i pasa. Miało one również skutkować dziwacznymi, nowymi schorzeniami takimi jak ADHD, które w owym czasie kojarzono z brakiem silnej ręki w procesie wychowawczym. Miałam takiego kolegę w klasie, przeprowadził się razem w matką na osiedle po rozwodzie. To zawsze transakcja wiązana, jeśli chodzi o daleko idące, zaściankowe interpretacje, bo dotykały one nie tylko aspektów jego zepsucia, ale i jego matki jako osoby słabej, samotnej i nowoczesnej. Nowoczesna kobieta o ile nie była przedmiotem żartów, jak Kobieta z brodą, stanowiła jakiś rodzaj zagrożenia dla niewypowiadanego porządku. To ta, która swoim istnieniem próbuje wszystkim udowodnić, że nie potrzebuje utartych schematów w procesie swojego życia. Nikt za nią nie stoi, nikomu nie dogadza, więc pewnie jest tam, aby wszystko zepsuć. Stała się źródłem różnych, zbiorowych fantazji. W mojej niedojrzałej głowie dzieliły się one w zależności od płci fantazjujących, przy czym fantazje męskie stanowiły pewien paradoks, bo o tych dowiadywałam się od kobiet. Rzeczywiste myśli mężczyzn były raczej nieodgadnione, ale w tym niedomówieniu jakby decydujące. Bardzo dziwna sprawa. W spłaszczonej wizji mojej pamięci to kobiety były od mówienia i osądzania, natomiast kierowały się myślą męską, czymkolwiek ona była. Jeszcze dziwniejszą sprawą był fakt, że nie przyjmowałam tych zaściankowych dogmatów jako fundamentów swojej przyszłej, bliżej nieokreślonej dorosłej rzeczywistości. Dorastałam w oczekiwaniu na coś lepszego, w innym miejscu, z innymi ludźmi. Ukojenie dawały mi szczególnie lekcje historii, chociaż nie byłam w tym bardzo szczegółowa. Patrzyłam na historię jako na rozwój myśli; coś może ulec zmianie. 

Wciąż jednak istnieją żywe skanseny grozy, które swoje miejsce znajdują wszędzie tam, gdzie żyją ze sobą seryjni pasywiści. Mój seryjny pasywizm wynika najczęściej z osłupienia lub zupełnego braku przygotowania w reagowaniu na niektóre sytuacje. Przemoc nakręca przemoc, ale karmi się cichym przyzwoleniem i odwróconą głową. Dlatego wlepiam się w podłogę wracając tramwajem do domu, gdy koło mnie opiekunka obelżywie zwraca się do trójki podróżujących z nią dzieci. Tłumaczę sobie w głowie, że być może zareagowałabym jakoś, gdyby nie towarzyszący jej mężczyzna, ale już od razu przyznaję przed sobą, że wcale nie. Nie nazywam jej matką, nie ze względu na to, abym chciała pozbawić ją rodzicielstwa z tytułu jej zachowania, ale dlatego, że nie miałam pojęcia jakie relacje łączyły te grupkę. W głowie świdrowały mi tylko użyte wulgaryzmy i groźby, czułam je na skórze tak jakby dotyczyły mnie bezpośrednio. Takich sytuacji liczę całe dziesiątki w czasie, gdy jestem w trybie podróżowania komunikacją miejską, ale dopadają mnie też niekiedy w mieszkaniu. Słyszę je przez okno, wkradają się w każdy możliwy sposób, by popsuć komfort mojego spokojnego bytowania. Z niewiadomych mi przyczyn próbuję zlokalizować awanturę, chociaż i tak wiem, że nic z tym nie zrobię. Jestem w swoim, wypracowanym terapeutycznie miejscu życia i łapię się na tym, że mój proces nie obejmie otaczającej mnie rzeczywistości. Kładę na parapecie telefon z włączonym dyktafonem, ale w tym momencie awantura ustępuje. Nie słychać już nic, ani nerwowych kroków, ani trzasków, nie ma nawet światła w oknach. W mojej pracującej okolicy zapadła noc, co w tygodniu związane jest z ciemnymi, ślepymi oknami. Tam, gdzie zachowały się okiennice są one zasłaniane. Klasa robotnicza śpi, a rano wróci do niedokończonych spraw. Z samego rana 11 letnia leniwa kurwa wstanie, wyjątkowo przed siódmą i nie zacznie się ubierać. Nie będzie pakować się do szkoły, którą zaniedbuje i nie dokończy zadania wedle polecenia nauczycielki, o której sądzi, że wie od niej lepiej. Ojciec jest już w pracy, ponieważ ten jebany pijak wstaje o czwartej rano, aby dojechać na pierwszą zmianę. Oddawanie całej pensji żonie w zupełności zwalnia go z wszelkich innych życiowych obowiązków, dlatego pewnie nie wróci, bo do wypłaty jeszcze daleko. 



Komentarze

  1. Bardzo wnikliwa obserwacja psychologii społeczeństwa, wyszukany język, poważne potraktowanie tematu i przebijająca się przez to szczerość to dobry artykuł do czytania...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty